17:56:00

„Beksiński. Dzień po dniu kończącego się życia” – słów kilka



Swoje ostatnie lata spędził w samotności, lecz mimo to był pewien, że opatrzność wybrała słuszną kolejność. Na śmierć Zosi, swojej żony, przygotowywał się od dłuższego czasu. To tętniak. Tętniak, który mógł pęknąć w każdej chwili. Operacja nie wchodziła w grę z powodu zbyt wysokiego ryzyka niepowodzenia. Zosia zdawała sobie doskonale sprawę, że wówczas byłaby jedynie ciężarem na karku Zdzisława. Śmierć nastąpiła jednak szybciej, niż przypuszczali. „(…) drzwi do kuchni nie dawały się otworzyć. Wepchnąłem je siłą. Zosia leżała tam wewnątrz oparta o drzwi i była już w agonii. (…) Była godzina 8:15, gdy wszystko się skończyło” – czytamy w dziennikach Zdzisława Beksińskiego. 

Relacja syn–ojciec

Po śmierci matki z czasem Tomek coraz bardziej chudł, stał się ponury i małomówny. Zaledwie w rok później popełnił samobójstwo, mając 41 lat. W swoim mieszkaniu odnalazł go ojciec, Zdzisław. Niedługo potem ujawnił on swoją ulgę po śmierci jedynego syna. Wszyscy krytykowali, nikt nie próbował zrozumieć. Ciężar, z którym musiał żyć przez tak długi czas, dla mediów był fikcją. „Zdzisław Beksiński nie kochał swojego syna” – szerzyła się plotka. Najzwyczajniej w świecie trwało to jednak tak długo, że było już męką. 

Nigdy nie wiedzieć, czy to ostatnie pożegnanie, czy może jeszcze nie. Widzieć jedną, drugą próbę samobójczą własnego dziecka, które tylko cudem się nie udały. Słyszeć częste komentarze czy podteksty dotyczące śmierci. Nie chodziło o chorobę psychiczną. Tomek chciał tak po prostu przestać być, nie istnieć. W wywiadzie opublikowanym w styczniu 2000 roku dla „Vivy” padło pytanie: „Co powiedziałby (Zdzisław) synowi, gdyby mógł jeszcze z nim porozmawiać?”. Zdzisław odpowiedział wówczas osobiście: „Masz to, czego chciałeś. Czy teraz już jesteś szczęśliwy?” 

Na zdjęciu Zdzisław i Zofia Beksińscy z synem Tomkiem

Przyjaciel Wiesław Banach

Zdzisław Beksiński zmarł 13 lat temu. Pochodził z Sanoka, do którego jednak zbyt wielkiego sentymentu nie zachował, darząc za to sympatią parunastu tamtejszych mieszkańców. Jedną z takich osób stał się Wiesław Banach, dyrektor Muzeum Historycznego w Sanoku. Malarz zaufał mu na tyle, że przez jakiś czas, już po śmierci Tomka, myślał o przepisaniu całego spadku na jego nazwisko. Wszystkie zbiory ostatecznie trafiły do sanockiego muzeum, gdy takie rozwiązanie okazało się najwygodniejsze od strony formalnej.

Na zdjęciu Wiesław Banach w pracowni Beksińskiego (Warszawa)

Niedawno na polskim rynku ukazała się książka, w której Jarosław Mikołaj Skoczeń, dziennikarz, poeta i pisarz, przeprowadził rozmowę właśnie z Wiesławem Banachem. Rozmowa ta jest jednak jedną z dwóch części książki Beksiński. Dzień po dniu kończącego się życia, która zawiera w sobie dodatkowo dzienniki sanockiego malarza. Pozycja ta stała się popularna, co dla mnie jest jednak zupełnie niezrozumiałe – no bo czym niby miałaby zachwycać?

Część pierwsza, wywiad

Książka została wydana przez wydawnictwo MD wiosną 2016 roku. Część pierwsza, wywiad, rozpoczyna się od pytań dotyczących śmierci Zdzisława Beksińskiego. Panie Wiesławie – jak się Pan dowiedział, jaka była Pana rekcja, jak poznał Pan szczegóły tej zbrodni? Nie wydaje się to wcale głupie. W końcu rozpoczynanie pytań od tak sensacyjnego szczegółu z życia (łamane przez nieżycia) jak morderstwo na pewno przykuwa uwagę czytelników.

Treść nie okazuje się wcale taka zła. Możemy popatrzeć na artystę oczami jego bliskiego przyjaciela, który opisuje nam jego niezwykle skromny sposób bycia, jego niepewności i udręki, stawiając też przed nami pytania, które stawiał sam sobie Beksiński. W pamięć szczególnie zapada fragment, w którym Wiesław Banach pokazuje nam rozterki sanockiego malarza dotyczące wiary lub niewiary, nicości czy nieba i piekła. Tutaj jednak dobre strony się kończą.

Na zdjęciu Wiesław Banach z książką
 Beksiński. Dzień po dniu kończącego się życia

Jak nie redagować tekstów

Czytelnik lubi, kiedy tekst jest zredagowany dobrze. W tym wypadku jest zredagowany bardzo źle (pozdrawiam panią redaktor Magdalenę Jaworską!). Przede wszystkim jest jednak zbyt obszerny – to jest 109 stron przedwstępu do właściwej części książki, gdzie wywiad miał być przecież jedynie dodatkiem. Pewnie, im mniej skrócony tekst, tym lepiej, dlatego, że sami możemy wybrać to, co dla nas wartościowe. Nie każdy jednak ma dość czasu, by bawić się w wyszukiwanie najistotniejszych informacji, szczególnie gdy wywiad w dużej części to nudne pustosłowie, a sedno trzeba wynaleźć sobie samemu.

Interpunkcja, błędy stylistyczny i generalna niechlujność to zarzut zdaje się jednak największy. No bo jak czytać na poważnie tekst, w którym pomiędzy słowami znajdujemy losowo postawione kropki, a czasem brak kropek na końcu ciągniętych przez trzy wersy zdań? Wywiad wywiadem, ale już przepisany powinien być sprawdzony. Tutaj dostajemy tekst pełen karygodnych błędów, niepostawionych przecinków lub o ich nadmiarze. Niosę w sobie szczerą nadzieję, że jeżeli ta pozycja będzie ponownie drukowana, o ile będzie, redakcją zajmie się kto inny, poprawiając błędy poprzedniczki.

Część druga, dzienniki

Część druga to oryginalne dzienniki Beksińskiego, pisane od 1993 roku, aż do śmierci autora, czyli 2005 roku. Wyboru i opracowania podjął się Wiesław Banach i, niestety, również z marnym skutkiem. Dzienniki zajmują ponad trzysta stron, przez które przebrnąć jest – nie czarujmy się – naprawdę trudno. Beksiński lekkiego pióra nie miał, o czym sam zresztą wiedział. Notatki najczęściej zajmują krótką notę meteorologiczną oraz informacje o malowanych właśnie obrazach, sprzedanych obrazach, pracy przy obrazach, pracach związanych z obrazami, doprawionych sprawozdaniem dotyczącym stanu zdrowia.

Obiecuję Wam, że nie jest to lektura, od której nie będziecie mogli się oderwać. Ot, proza życia, której nie mam za złe Beksińskiemu. Z czasem dopiero sam Beksiński zacznie w dziennikach zadawać pytania, próbując pewne rzeczy podsumować lub dopiero ująć je w słowa. Niestety i w tym wypadku komuś, komu nie chce się przedzierać przez taki kawał tekstu dla czegoś wartościowego, znudzi się na początku. Jeżeli przebrnie jednak przez pierwszą połowę, być może znajdzie wpis-perełkę, który moim zdaniem powinien zostać bezdyskusyjnie usunięty.

Mam na myśli wpis opisujący w całości wizytę Beksińskiego u lekarza w sprawie prostaty – szczególnie, że autor nie szczędził tam wielu szczegółów dotyczących procedury badania. Pisał dla siebie, bez myśli o publikacji. Moim zdaniem tę część prywatności Wiesław Banach powinien uszanować i nie pozwolić wejść jej do powszechnego dostępu. Uprzedzam, że w dziennikach czytelnicy także natkną się na różnego rodzaju błędy – czy to interpunkcyjne, czy składniowe. 


Na zdjęciu Zdzisław Beksiński ze swoim obrazem

Podsumowanie

Osobiście na książce się zawiodłam, tym bardziej, że dostałam ją w prezencie, który na pierwszy rzut oka wydawał mi się strzałem w dziesiątkę. Jeżeli rozpoczynacie dopiero przygodę z Beksińskim, a chcecie przeczytać coś dobrego na temat jego życia, polecam zdecydowanie ciekawszy i oparty na rzetelnych źródłach, czyli na tym, co w tego typu literaturze najważniejsze, reportaż Magdaleny Grzebałkowskiej – Beksińscy. Portret podwójny. Wyżej recenzowaną pozycję polecam tylko zagorzałym fanom, którym żadne przeciwności nie będą udręką. 

Zdjęcia, źródło: film.onet.pl, mfcinerama.pl, www.biznesistyl.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz